środa, 10 marca 2010
come vivere?
Jak żyć po włosku w Polsce?
Odkąd wróciłam, próbuję sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Czy wystarczy śniadanie składające się z włoskiej bułki, mozzarelli, pomidora i tuńczyka, pizza zrobiona przez niewłoskiego Paolo (swoją drogą niebo w gębie) jedzona przed telewizorem, w którym Sofia Loren całuje bijącego rekord nadmuchanych i pękniętych termoforów Włocha, radio italia puszczane na okrągło?
Czy włoskie okulary przeciwsłoneczne, które kosztowały molto, molto, molto i słońce przebijające się ostatnimi czasy przez grubą zasłonę szarych chmur, mogą sprawić, że wróci to uczucie, że naprawdę żyję, że naprawdę czuję...
Żyję po włosku we Włoszech...
Uśmiech wywołuje uśmiech, pytanie prowokuje odpowiedź, spojrzenie nie prześlizguje się po człowieku.
Zauważam, jestem zauważana, rozmawiam, uśmiecham się. I nie zgodzę się z tym, że w Polsce też "to" jest.
Próbowałam dzisiaj z panią z warzywniaka i panem spisującym stan liczników - uśmiech i zero reakcji, pytanie pozostawione bez odpowiedzi (pytałam panią o cenę brokułów, pana o termin zapłaty za prąd), spojrzenie... było i owszem - pani spojrzała na wyciągnięte przeze mnie pieniądze i stwierdziła, ze brakuje dwóch groszy. Pan, natomiast, najpierw wpatrywał się w licznik, potem, przekazując mi rachunek, w mój biust.
Dwa zero dla Włoch.
ps. Polecam książkę Annalisy Coppolaro-Nowell "Jak żyć po włosku".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
irytuje mnie w naszym kraju to, że zawsze ja muszę wychodzić z inicjatywą. nie tylko spotkania, ale nawet zwykłego przywitania się, czy -nie zawsze odwzajemnionego- uśmiechu. szczerego uśmiechu.
OdpowiedzUsuńbyłam na wakacjach we włoszech - ujęły mnie. warto mieszkać tam na stałe?
pozdrawiam.
zapytać mnie czy warto mieszkać we Włoszech, to jak zapytać ryby, czy dobrze jej w wodzie:)
OdpowiedzUsuńsi, si, si. i jeszcze raz si!