piątek, 3 sierpnia 2012

Vorrei

Ostatnio wszystko kojarzy mi się z Włochami. Na każdym kroku coś lub ktoś przypomina mi o moim Rzymie, włoskich gelati, plażach Sycylii i przesympatycznych Italiani.
Oglądamy świetny francuski film („Nietykalni”)i nagle słyszę muzykę ukochanego przeze mnie Enrico Einaudi, wyciągam zza regału książki, które spadły, a z nich wysypują się mapy sycylijskich miasteczek, wydobywam z paszczy Michaśki rzecz, którą przeżuwa – a tu bilet na komunikację miejską w Palermo. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że nie tu, lecz tam moje ciało powinno się pocić i wchłaniać w siebie promienie UV... Na półce książki o Italii, napisane przez Włochów… Czytam, bo bliżej Włoch być nie mogę… A tak mi brak, że aż strach! Czytam i czasem jest pięknie, po włosku, a czasem płakać się chce. I nad tą literaturą i nad tym uziemieniem (chwilowym mam nadzieję). Może coś polecicie? – bo trafiam ostatnio na same czytadła, niezbyt wysokich lotów. Pezzelli skończony, de Blasi też, Spaghetti w trakcie – lekkie to, ale przewidywalne jak jasna cholera! Chcę coś włoskiego, po włosku – żeby język był soczysty, żeby przed moimi oczami stanęła Cattedrale Santa Maria del Fiore we Florencji, żebym poczuła zapach bazylii z marcato w Sferracavallo. Chcę Włoch tu, skoro chwilowo nie mam Włoch tam!