piątek, 28 maja 2010

"Cinema Paradiso"



Zapierało Wam kiedyś dech podczas oglądania filmu?
Zdarzyło Wam się uśmiechać przez cały czas trwania seansu, śmiać na cały głos, przeżywając co drugą scenę?
Mieliście wrażenie po obejrzeniu jakiegoś filmu, że już nic piękniejszego nie zobaczycie?
Jeśli nie, to musicie poznać historię pewnego chłopca, stworzoną przez Giuseppe Tornatore...

Ten film mogę oglądać w nieskończoność.
... i wciąż się uśmiecham jak Toto zapatrzony w ekran w cinema Paradiso.


"Cinema Paradiso" 1988, reż. Giuseppe Tornatore


środa, 26 maja 2010

Antonio, fa freddo!

W Poznaniu tylko 13 stopni. W Rzymie 23.
Jeszcze tylko 54 dni i 19 godzin...

la mia intuizione


Moja siostra twierdzi, że mam intuicję, że potrafię "odczytać" człowieka.
Myślałam tak samo do czasu mojego wyjazdu do Włoch...

Salvio wyglądał mi na członka Camorry i przez dwa pierwsze dni gościny u niego miałam przed zaśnięciem krwawe wizje:
1. moje zwłoki wrzucone do Tevere znajduje przypadkowy przechodzień,
2. w żarze i skwarze zbieram truskawki biczowana przez rosłego Włocha,
3. w kusej sukience szoruję szczoteczką do zębów podłogę w kuchni Salvatore
(to były te najmniej przerażające wyobrażenia, a wyobraźnię mam bujną, oj bardzo bujną).

Vincenzo na początku także nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia (żel na włosach i żółte spodenki odegrały w tym dużą rolę), a pierwszy mail od Franco rozebrałam na czynniki pierwsze, próbując doszukać się w nim przebłysku niecnych planów, bo przecież to NIENORMALNE, że chce ze mną pisać ktoś, kto mnie nie zna. A skoro pisze, to sicuramente czegoś ode mnie chce!

Do każdego z poznanych Italiani podchodziłam z rezerwą, każdy wydawał mi się zbirem lub podrywaczem. Jak bardzo się myliłam...
Salvio nauczył mnie, że czasem warto zamiast "nie, dziękuję" powiedzieć "tak, dziękuję".
Vincenzo pomógł mi zrozumieć, jak ważne jest to, co myśli się o samym sobie.
Franco w każdej wiadomości uwodzi mnie słowem (nigdy się nie spotkaliśmy, a on ma około siedemdziesięciu lat) i uczy radości życia.
Żaden nie okazał się mordercą... Wszyscy okazali się dobrymi nauczycielami.
Pokazali mi świat włoskimi oczami..
Jak dobrze tak się pomylić!

piątek, 21 maja 2010

caos calmo


Zmęczenie i przeziębienie dają o sobie znać. Nie mam ochoty jeździć na mojej zielonej gazeli, nie mam siły spotykać się, rozmawiać, myśleć (o pisaniu nie wspomnę).
Mam jednak dość energii, by coś zareklamować.
Więc reklamuję...
Caos calmo w reżyserii Antonio Luigi Grimaldiego jest prostą, piękną historią o tym, co jest w życiu najważniejsze.
Cichy chaos...
Żeby odnaleźć spokój, trzeba czasem doświadczyć chaosu... czasem trzeba kogoś/coś stracić, by zrozumieć, jak ważne jest to, co mamy.

Mądry film, który nie tylko się ogląda, ale też odczuwa.
Włoski żar, włoskie ulice i włoska ławka we włoskim parku, na której siedzi Pietro zanurzony w caos calmo...

sobota, 15 maja 2010

a casa


Italiani mieszkają w rodzinnym domu, jak długo się da, czyli do czasu przymusu wyprowadzki (ciąża, małżeństwo, migracja za pracą). Żadnego Włocha nie dziwi fakt, że Vincenzo "wybył" z domu od mamma w wieku barrrrdzo już dojrzałym, coby nie powiedzieć przejrzałym.
Perche? - zapytałam kiedyś Vincenzo podczas piwnej sesji niedaleko Colosseo (polecam naukę języka przy Peroni Nastro Azzurro - zero blokad, zero problemów, a włoskie słowa po dwóch jasnych same wypływają z ust i tworzą piękne zdania... i to złożone!).
Perche no? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Właściwie dlaczego nie?
Mamma
ugotuje, wypierze, posprząta. Mamma nie wtrąca się w sprawy swojego dziecka (oprócz delikatnego sugerowania, że Maria Mesco zdecydowanie nie nadaje się na żonę... i te jej sukienki z dekoltem... tfu accidenti!). Mamma nie żąda zapłaty za dach nad głową, wikt i opierunek. Mamma chce tylko móc kochać swojego synka i służyć mu niewolniczo w nieskończoność...

Gdy czterdziestoletnie dziecko wyprowadza się z domu, mama cierpi.

Potrafiłabyś świadomie unieszczęśliwić swoją matkę? - zapytał Vincenzo.

sobota, 8 maja 2010

mamma


Vincenzo ma 38 lat.
Dwa lata wcześniej wyprowadził się z rodzinnego domu i wyruszył z dalekiej Kalabrii, by w wiecznym mieście znaleźć mieszkanie, pracę i kobietę, którą mógłby przedstawić do zaakceptowania mamma.
Z góry zakładał, że dwa pierwsze zadania nie będą trudne i prędzej czy później uda mu się je wykonać. Trzecie natomiast, jak twierdził, e impossibile, bo przecież żadna kobieta nie spodoba się jego mamie, bo przecież nikt nie jest godny jej ukochanego synka, bo przecież każda kobieta (oprócz niej, jej matki, jej babki, ciotki Fabioli, no i może jeszcze ciotki Silvii) jest zła i czeka tylko, by zarzucić sieć na nieznającego życia (przypominam, że ten biedny chłopczyna miał lat 36, gdy przyjechał do Rzymu), cudownego Vincenzo.
Mamma modli się każdego dnia, by jej chłopcu nie stała się krzywda w wielkim świecie.
Trzeba przyznać, że modli się skutecznie, bo mieszkanie i pracę Vincenzo ma, nie posiada natomiast do dzisiaj złej, żerującej na jego dobroci (jednym pokoju, łazience, kuchni i najniższej pensji) kobiety.

niedziela, 2 maja 2010

mamma mia


Vincenzo Fabbricatore w przeciwieństwie do większości Italiani ubiera się fatalnie.
Zobaczyłam go stojącego przed wejściem na dworzec Termini (miejsce naszego spotkania) jakieś pięć minut drogi wcześniej (nie wiem ile to jest metr czy kilometr, więc określam odległości za pomocą czasu).
W oczy rzucały się, a nawet po oczach biły, przeraźliwie żółte spodenki, żółte żółcią najgorszą z możliwych. Do tego żel na włosach, czarne adidasy i koszulka bez rękawów - cały Vincenzo.
Buon gusto to on zdecydowanie nie ma, ale jest kilka rzeczy, które świadczą o tym, że jest Italiano, i to Italiano vero.
Po pierwsze nie grzeszy wzrostem, jak prawie wszyscy Włosi, po drugie lubi blondynki, jak wszyscy Włosi, po trzecie ma mamma, jak każdy prawdziwy Włoch.

sobota, 1 maja 2010

Campo de`Fiori - parte 3


Na Campo de`Fiori znajduje się fontanna, na której widnieje napis: "FA DEL BEN E LASSA DIRE", co znaczy: "pomagaj i pozwól rozmawiać".

Tu znajduje się serce Rzymu.

Świat się skończy, gdy ludzie przestaną ze sobą rozmawiać, gdy nie znajdzie się choćby jedna osoba, która pożyczy Ci pieniądze na kawę lub posiedzi z Tobą, byś nie czuł się samotny.

Już wiem, za co kocham Włochy... za pewność, że świat wciąż ma się bardzo dobrze.
Każdy dzień w Rzymie mnie w tym utwierdza!