środa, 29 grudnia 2010

andare a fagiolo


Język włoski powstał po to, by mówić nim o jedzeniu, a Włosi powstali, by jeść i rozmawiać o tym, co jedzą, co jest buono, saporito, squisito.

Nawet jeśli zapatrywania polityczne, poglądy religijne czy filozoficzne Italiano nijak nie przystają do naszych, to i tak znajdziemy z nim wspólny język. Wystarczy, że się go zapyta o gnocchetti sardi lub trenette alla marinara... Natychmiast zaczyna się opowieść na temat wyższości kluseczek sardyńskich nad tymi z Wenecji Euganejskiej. Dostajemy przepis okraszony gestykulacją, wzdychaniem i mlaskaniem, a na koniec przenośnię nawiązującą do jedzenia andro a fagiolo (co w znaczeniu metaforycznym oznacza: Przypadnie Ci do gustu, dosłownie: andare - iść, fagiolo - fasola).

Dla Włocha cena to rzecz święta, więc trzeba uważać, by nie sprofanować przygotowanej przez niego wieczerzy, jak uczyniła to Magdalena podczas naszego pobytu w Neapolu. Do dzisiaj mam przed oczami twarz przerażonego Salvio, który ze ściśniętym sercem patrzył, jak ragazza z Polski bezcześci jego gnocchi, polewając je ketchupem (właściwie to je w nim utopiła).

ps. Polecam książkę Eleny Kostioukovitch pt.: "Sekrety kuchni włoskiej".

sobota, 11 grudnia 2010

che bella coincidenza


Niewłoskiego Paolo poznałam dzięki Włochom.

Na ostatnich zajęciach opowiedziałam historię naszego spotkania mojemu Italiano. Zaczęło się od rozmowy na temat związków Polek z Włochami, a skończyło na opowieści o mojej relazione.
Włoch wysłuchał z uśmiechem na ustach, po czym krzyknął: che bella coincidenza.
Powiedziałam o tym niewłoskiemu Paolo, który skwitował: chyba fatalna pomyłka.
Mogę się zgodzić, jeżeli on będzie tą pomyłką, a ja pięknym zbiegiem okoliczności!
W każdym razie fakt pozostaje faktem - coincidenza była, Włochy były, a teraz jest pizza, którą uwielbiam. Przepis wkrótce (jak tylko zmuszę Paolo, by go podał).

wtorek, 7 grudnia 2010

la conversazione


Lubię mówić po włosku. Zwłaszcza, gdy nikt mnie nie słucha! Najpiękniej parlam w snach i kiedy w myślach przeklinam zimno, zaspy, mokre nogawki spodni, katar, spóźniające się autobusy (co ostatnio zdarza się nader często!). Klnę wtedy jak rodowita Włoszka z dziada pradziada, słowa są soczyste i śpiewne, a środkowy palec fruwa jak u Italiano (sam się wyrywa z szarej, skórzanej rękawiczki w stronę kierowców autobusów, które nie przyjeżdżają na czas).
Problem z mówieniem zaczyna się, gdy staje przede mną Italiano vero. Zapominam języka w gębie, słowa ulatują z głowy jak szalone, a ja jestem w stanie tylko się uśmiechać i potakiwać. Przynajmniej przez kilka pierwszych minut.
I tak się zastanawiam, perche? Dlaczego na angielskim zamiast po angielsku mówię po włoski i słowa cisną się na usta bez najmniejszego problemu, ale już na włoskim u Włocha... cisną się i owszem, ale polskie inwektywy pod adresem pamięci i mojego średnio pofałdowanego mózgu (ale tylko na lezione italiana, bo ogólnie uważam, że pofałdowany jest wystarczająco!).
Więc jak to jest, pytam? I wtedy słyszę, jak odpowiada mi mój Italiano: piano, piano Kasia, sara bene.
Piano, piano... tylko, że ja bym chciała adesso, gia, żeby móc porozmawiać z Franco o filozofii Ingardena, przegłosie polskim, fraktalach i stopach procentowych. No, może o stopach jednak niekoniecznie! Ech......