niedziela, 31 października 2010

fa freddo



Wczoraj wieczorem przyszedł sms od Vincenzo. Pozdrowienia ze słonecznej Kalabrii. O ile pierwsze słowo przyjęłam z radością, o tyle dwa ostatnie wprawiły mnie w stan poddenerwowania, który dość szybko przeszedł w stan depresji, coby nie powiedzieć stuporu.

Tam słoneczna Kalabria, a tu szare rodzinne miasto i zero perspektyw na jakiś lot, wyskok, pobyt...

Jak można mi pisać o słońcu, gdy nastąpił dramat zmiany czasu i tego il sole już nie uwidzę, jak można pisać o Kalabrii, gdy w perspektywie jedynie wyjazd na cmentarz do Przemkowa?

Dramma, semplicemente dramma.

W nocy po smsie i przemyśleniach z nim związanych (dlaczego nie urodziłam się we Włoszech, dlaczego nie mam ciotki milionerki, która fundnęłaby mi dom w Toskanii itp.) miałam sen: przedzierałam się z ekspedycją Hermanna Goeringa przez Antarktydę. Cały czas płakałam, trzęsłam się z zimna i krzyczałam: fa freddo, fa freddo, fa freddo, próbując pokonać wdzierający się do moich ust lodowaty wiatr. Sąsiad - pijak z czwartego piętra (dziwnym trafem też brał udział w wyprawie) śmiał się histerycznie i wciąż powtarzał już tak zimno będzie... zawsze.
Wtedy się obudziłam. Mam nadzieję, że to nie był proroczy sen...
Może lepiej niech Vincenzo nie pisze do maja?

wtorek, 26 października 2010

ritorno

Wróciłam wczoraj z miejsca, gdzie świeci słońce, morze ma odcień lazuru, a ludzie są ciepli i serdeczni. Wróciłam do zimnego Poznania. I teraz mam ochotę na far niente. Nie chce mi się nic, weny brak, chęci brak. Potrzebuję słońca!

czwartek, 14 października 2010

in tram


Ostatnio znów miałam Włochy w Poznaniu. Dzięki maratonowi, który spowodował zatrzymanie ruchu, a tym samym utknięcie mojej zacnej osoby w tramwaju nr 8.
Siedziałam więc sobie w starej bimbie i... słuchałam. Dziwne... nagle ludzie w tramwaju zaczęli ze sobą rozmawiać. Zjawisko niespotykane w Polsce. Zazwyczaj każdy odwraca się do każdego plecami, oddala się jak tylko może od sąsiada, wciskając swoje członki w fotele, kasowniki i inne elementy tramwaju, a tu... proszę - konwersacja. Nic tak nie zbliża Polaków jak frustracja, kłopot, niezadowolenie. No więc zaczęło się od rozmowy o maratończykach, którzy powinni biegać, i owszem, ale nie w centrum, bo pani w loczkach do pracy się spieszy, a starszy pan w okularach na obiad do córki... I komu w ogóle chce się biegać? - pani w fioletach na pewno nie, dama z pieskiem sport lubi, ale latem - kąpiele morskie to jest to. I kto dał zgodę na te biegi po mieście? Ta władza! Te rządy! Tak, tak, co racja to racja! A Tusk, a Kaczyński? Słyszałam droga pani, że...
Prawie Włochy... prawie, bo Italiani gadają, bo lubią, a Polacy gadają, bo lubią narzekać. Ale i tak pouśmiechałam się do siebie pod nosem. Czasem jednak "prawie" daje radość...

środa, 6 października 2010

"Non c`e problema Katarziiina".


Zapisałam się na włoski. Do Włocha!

Biegłam na lezione z rozwianym włosem, obłędem w oczach i tysiącem przekleństw na ustach przez ulice Winiar. Chciałam być puntuale i zrobić buona impressione.
Niestety, jak na złość, pierwszy autobus się spóźnił, drugi nie przyjechał, trzeci, który przyjechał, utknął w korku, a wraz z nim i ja!

Chciałam Włochy - miałam Włochy!

U Italiano byłam 15 minut po umówionym czasie. I co usłyszałam po wejściu?
Non c`e problema Katarziiina.
Magiczne słowa, po których na moich ustach zagościł uśmiech i trwał tam nieprzerwanie do końca zajęć.

Coda, fila - jakie piękne te włoskie słowa... a u nas taki KOREK - nie dość, że nie brzmi ładnie, to jeszcze nie cieszy tak jak w słonecznej Italii!

piątek, 1 października 2010

Roma Capoccia - Antonello Venditti

Sento nostalgia di Roma...
Forse un giorno...
Chi sa?