piątek, 28 października 2011

Eros Ramazzotti - Ci Parliamo Da Grandi


Za oknem już ciemno. Czuć zimę. Więc Eros przy pachnącej kawie. Smacznego!

piątek, 21 października 2011

patente di guida


Vincenzo nie ma prawa jazdy. Perche? - zapytałam go w upalny sierpniowy wieczór, gdy pędziliśmy autobusem przez Rzym, by wziąć udział w szalonej feście. Vincenzo westchnął i wymówił konspiracyjnym szeptem tylko jedno słowo: mamma. Italiano przysporzył matce wystarczająco dużo smutków, kiedy postanowił przenieść się do siedliska zła (mamma Vincenzo), miejsca, gdzie mieszka diabeł (ciotka Silvia), miasta szansy (vicino Lorenzo - ale jego nikt nie słuchał). Jak Vini mógł robić prawo jazdy, przecież mamma ataku serca by dostała?! Jej chłopiec w Rzymie, w samochodzie? - no, assolutamente no! - przecież mamma nie spałaby nocami, przed oczyma mając wypadki, kraksy, staczanie się samochodu w bezkresne il Mar Tirreno. Zapytałam Vincenzo, czy jego mama sądzi, że jadąc autobusem nie można mieć wypadku... na to pytanie Italiano odpowiedzieć nie umiał.

Wieczorami uczymy się znaczenia znaków drogowych (to znaczy ja się uczę, Paolo mnie przepytuje, a Michela się ślini i wpycha pięści do buzi). Zastanawiam się, po co je znać? Przecież każdy wie, że najlepiej jeździ się w Italii, a tam znajomość znaków nie jest istotna. Na drodze przydaje się za to głośny klakson, znajomość przekleństw i co najważniejsze - instynkt przetrwania.

niedziela, 16 października 2011

bestemmia


Przeklinam rzadko, ostatnio częściej ze względu na trwającą od miesiąca listowną i telefoniczną (o ile się w końcu dodzwonię) konwersację z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Postanowiłam, więc przeklinać po włosku - bo i ładniej to brzmi, i jakoś tak nie razi w ucho, i nie każdy rozumie.
Bo gdyby pani w nowosolskim ZUS-ie wiedziała, co znaczą poniższe słowa, to chyba nie odesłałaby mnie z kwitkiem i fałszywym uśmiechem, tylko przywaliła prawym sierpowym, nie zważając na powagę zajmowanego przez nią stanowiska...
A przecież tak ładnie brzmią te słowa: puttana, troia, stronza, bastardo czy moje ukochane vaffanculo. Ta najpopularniejsza we Włoszech wulgarna odzywka straciła swą obraźliwą naturę. Tak orzekł Sąd Najwyższy Włoch w 2007 roku. Zajmował się sprawą radnego z Abruzji, którego skazano na grzywnę za skierowanie tego słowa do zastępcy burmistrza podczas bardzo burzliwej (jak to bywa u Włochów) narady. Sąd argumentował to tym, iż słowo bardzo się spopularyzowało i rozpowszechniło (słyszałam je codziennie w Rzymie - na szczęście nie wobec siebie, lecz będąc świadkiem kolizji, wymuszania pierwszeństwa, niezważania na znaki świetlne, przechodniów i innych kierowców).

We Włoszech nawet najgorsze przekleństwa brzmią jak piękna muzyka!

poniedziałek, 3 października 2011

essere a dieta


Byłam wczoraj w teatrze na spektaklu muzycznym "Dieta cud" i choć nie ubawiłam się tak przednio jak na "Klimakterium", to naszły mnie po tej "odchudzającej komedii" pewne przemyślenia.
Słowo "dieta" jest na ustach każdej kobiety, mi ostatnimi czasy też jest nieobce. W teorii żyję z nią od dwóch miesięcy, w praktyce zamiera ona za każdym razem, gdy niewłoski Paolo zaserwuje pizzę lub przywiezie lody Grycana (reklamuję, chociaż mi za to nie płacą - ale według mnie to po włoskich najlepsze lody na świecie). Liczenie kalorii, wzdychanie przed lustrem, ściskanie się antyseksownym pasem - to rzeczywistość wielu kobiet.
I tak sobie pomyślałam o słonecznej Italii, gdzie jedzenie jest sensem życia, a nie wyrzutem sumienia, gdzie wokół mangiare koncentruje się życie familii. Tam się nie liczy kalorii, tam się dolewa, dosypuje, dokłada, byle było smacznie i kolorowo. Nawet mądrości życiowe w wielu włoskich rodzinach mają związek z jedzeniem. O kuzynie Marco, który jest seduttore i ma powodzenie u kobiet famiglia Marcipane mówi: Lui deve inzuppare il suo biscotto dapertutto - Wszędzie musi zanurzyć swój herbatnik.
Będąc w słonecznej Italii jem za dwóch, mangio a tre, a quattro palmenti... Wtedy nie istnieje żadna dieta. Ani w teorii, ani w praktyce!

Na zdjęciu pizza di Paolo.