poniedziałek, 29 marca 2010
la lingua italiana - parte 1
Moja miłość do języka włoskiego wybuchła między innymi za sprawą (jakżeby inaczej) Erosa.
I nie mam tu na myśli uczuć do czarnookiego i czarnowłosego Italiano, którego mogłabym spotkać w Intercity na trasie Poznań-Warszawa (biorąc pod uwagę cenę biletu pociągu i moje zarobki, to prawdopodobieństwo spotkania jednak było, jest i, nie daj Boże, będzie zerowe), i który to postanowiłby zabrać la bionda do ojczystego kraju, by poznać ją z mamma i w przepięknej, np. toskańskiej scenerii poprosić o rękę. Nie... tak nie było purtroppo.
Eros, co prawda, jest Italiano, ale nie ma czarnych włosów i na pewno nie jeździ polskimi pociągami (nawet Intercity).
Eros nazywa się Ramazzotti i z racji wieku mógłby już być dziadkiem.
W każdym razie dzięki spaghetti trzyma się nieźle i wciąż tworzy.
A ja niezmiennie kocham jego piosenkę, którą usłyszałam wieki temu i postanowiłam zrozumieć...
...amore contro chi lo tradirà
amore contro la stupidità
rispondere così credendoci fino in fondo
amore contro
il peggio del mondo
se può funzionare non lo so
questo non lo giurerei ...
("Amore Contro" z płyty "In Ogni Senso" 1990r.)
piątek, 26 marca 2010
Via Capo d`Africa
Pierwszego dnia sierpnia z czerwoną walizą, sięgająca mi do pasa wdrapałam się na drugie piętro mieszkania, które wynajęłam na Via Capo d`Africa.
Wspięłabym się na secondo piano godzinę wcześniej, gdyby nie życzliwość Włochów...
Każdy chciał pomóc la bionda, która wysiadła z metra Colosseo i nie miała zielonego (właściwie żadnego) pojęcia, w którą stronę skierować zlane potem ciało.
W ręku dzierżyłam, oczywiście, zakupioną wcześniej w Polsce i przestudiowaną wzdłuż i wszerz mapę Rzymu. Wielką czerwoną kropką zaznaczyłam na niej moje mieszkanie - podziwiałam ją ja i wszyscy usłużni Włosi.
Wszyscy, włącznie ze mną mieli (a raczej nie mieli) odmienny "zmysł przestrzenny". Jedni kazali iść w lewo, drudzy w prawo, jeszcze inni przed siebie (wprost na oświetlone i oblegane przez turystów Koloseum).
Stałam przed wejściem do metra prawie godzinę, w czasie której nawiązałam więcej dialogów i znajomości niż przez cały tydzień w Polsce.
Byłam zmęczona, rozpływałam się z gorąca, panikowałam, bo powinnam odebrać mieszkanie od właściciela pół godziny temu (jeszcze wtedy nie wiedziałam, że non c`e problema), a mimo to, czułam się szczęśliwa, jak nigdy w życiu.
29 stopni Celsjusza o 22 wieczorem, bluzka przyklejająca się do ciała, słowa: bene, vicino, carina ... bezcenne.
środa, 24 marca 2010
mangiare e cucinare
"Włosi są ludźmi jedzeniocentrycznymi".
Całe ich życie podporządkowane jest jedzeniu. I nie chodzi o zaspokojenie głodu, akt przeżuwania i dostarczania żołądkowi informacji, że już jest bene.
Włosi lubią jeść, bo czas posiłku jest czasem spotkania przy stole i rozmowy. Wokół tavola zbiera się cała famiglia, by celebrować, smakować, być razem.
Ich posiłki są proste - głównymi składnikami są: oliwa, makaron, warzywa, sery, pieczywo, mięso oraz pachnące zioła. To co jedzą, jest kombinacją tych ingredienti.
Nie spędzają w kuchni zbyt wiele czasu, w myśl zasady, że lepiej mangiare niż cucinare.
Poza tym Italiano wierzy, że dolce far niente (słodkie nic nierobienie) wpływa pozytywnie na jakość i długość jego życia.
Pół godziny w kuchni wystarczy, by spaghetti all`arrabiata lub alla puttanesca pojawiło się na stole.
Jeszcze tylko wino i... buon apetit.
Całe ich życie podporządkowane jest jedzeniu. I nie chodzi o zaspokojenie głodu, akt przeżuwania i dostarczania żołądkowi informacji, że już jest bene.
Włosi lubią jeść, bo czas posiłku jest czasem spotkania przy stole i rozmowy. Wokół tavola zbiera się cała famiglia, by celebrować, smakować, być razem.
Ich posiłki są proste - głównymi składnikami są: oliwa, makaron, warzywa, sery, pieczywo, mięso oraz pachnące zioła. To co jedzą, jest kombinacją tych ingredienti.
Nie spędzają w kuchni zbyt wiele czasu, w myśl zasady, że lepiej mangiare niż cucinare.
Poza tym Italiano wierzy, że dolce far niente (słodkie nic nierobienie) wpływa pozytywnie na jakość i długość jego życia.
Pół godziny w kuchni wystarczy, by spaghetti all`arrabiata lub alla puttanesca pojawiło się na stole.
Jeszcze tylko wino i... buon apetit.
wtorek, 23 marca 2010
pasta - parte 2
Żeby zdobyć serce absztyfikanta (jak nazywała potencjalnego kandydata na męża moja babcia) należy zakupić w najbliższym sklepie oliwę z oliwek, czosnek, czerwoną cebulę, puszkę krojonych pomidorów i oregano.
E poi... wszystko wymieszać na patelni (cebulę i czosnek zezłocić na oliwie, dodać oregano, a na sam koniec pomidory). Salsa di pomodoro per la pasta gotowa!
Teraz tylko wystarczy ugotować spaghetti al dente i zaserwować z sosem, by usłyszeć: sono nel settimo cielo.
Absztyfikant jest Wasz na zawsze (o ile oczywiście zna się na dobrej, czyli włoskiej kuchni).
pasta - parte 1
"Piękny i biały
kiedy wysuwasz się pęczkami
z wnętrza machiny
Jeśli na płótnie
jesteś zmuszony leżeć
wyglądasz dla mnie
jak droga mleczna
Na Boga!
O ty pożądany,
Panie ziemskiego życia,
Ja usycham,
Ja mdleję z pragnienia,
żeby cię spróbować
O makaronie!"
W 1646 roku Filippo Sagruttendio "Odą do makaronu" wyraził swój zachwyt do pasty. Kilka wieków później to samo (tylko krócej, dosadniej i bez silenia się na poezję) zrobiła Sofia Loren.
Jej słowa: Wszystko, co widzicie, zawdzięczam spaghetti, możecie przeczytać w Spaghetti Historical Museum w Pontedassio.
Żeby właściwie zjeść spaghetti, należy wciągać je jak odkurzacz. Wszyscy stosują się do tej rady, począwszy od mieszkańców Lombardii, poprzez Toskanię, Kalabrię aż po Sycylię i Sardynię.
Farfalle, linguine, penne, spaghetti, lasagne, rigatoni, tortellini, bucatini - to podstawowe produkty w kuchennej szafce każdego Włocha.
Wystarczy makaron... i juz można cucinare. Do tego czosnek, cebula, oliwa oraz pomidory...
Zapraszamy wybranka/wybrankę serca i...si prendono per la gola - jak mówi włoskie przysłowie - bierzemy ich przez gardło (gardło, żołądek - bez znaczenia, ważne, że cel został osiągnięty). Wierzcie mi, działa!
piątek, 19 marca 2010
pizza
W 1899 roku królowa Margherita di Savoia wyraża chęć spróbowania pizzy Raffaele Esposito, najsłynniejszego neapolitańskiego pizzaiolo.
Raffaele przygotowuje trójkolorową pizzę, którą nazywa na cześć królowej „Margherita”.
I tak oto rodzi się najsłynniejsza na całym świecie pizza – la bianca mozzarella, il rosso pomodoro, il verde basilico.
Żeby zjeść dobrą pizzę we Włoszech trzeba często uzbroić się w cierpliwość i… czekać, czekać, czekać…
Dobra pizza jest tam, gdzie Włosi. Włosi są tam, gdzie serwują buona pizza.
Tam, gdzie jedzą Włosi, nie ma miejsc, bo Włoch na pizzę przychodzi z mamą i tatą, trzema siostrami i dwoma szwagrami, żoną i bratem żony z dziewczyną, zaprzyjaźnionym małżeństwem i ich dziećmi. Zajmują całą trattorię – rozmawiają, śmieją się, piją, jedzą, znów rozmawiają, znów piją, znów jedzą – i tak mija godzina za godziną przy winie i najlepszej pizzy na świecie.
Po trzech, czterech godzinach możecie w końcu i Wy spróbować arcydzieła Esposito...
Oczywiście, jeśli nie zniechęciliście się czekaniem i nie kupiliście w budce opodal trójkąta gumowatej niepizzy.
sdrammatizzare
Kiedy stoję w kilometrowym korku, którego końca nie widać, a za 15 minut zaczyna się moja rozmowa kwalifikacyjna, panikuję.
Gdy muszę za dwa dni oddać w pracy plan, którego szkicu nie mam nawet w głowie, wariuję ze strachu, a ból brzucha nie daje spać w nocy.
Dopada mnie panika, gdy klucz od mieszkania (notabene jedyny egzemplarz) wpada mi (oczywiście przez przypadek) do kratki ściekowej, gdy spóźnia się autobus i wiem już na pewno, że nie zdążę do pracy, gdy gasną wszystkie światełka na wyświetlaczu piekarnika mojej siostry (użytego bez jej zgody), w której przed chwilą znajdowała się zrobiona przez Paolo pizza.
A co robi wtedy Włoch? NIC. Przecież nie ma na to wszystko wpływu. Spokojnie wędruje do baru albo trattorii. Do mieszkania nie wejdzie, bo nie ma klucza, do pracy i tak jest spóźniony, więc po co jechać? Piekarnik zepsuty a Italiano jest głodny... allora... pizza e limoncello. Nie ma co drammatizzare!
Ile razy słyszałam od Włochów Non c`e problema. Rzeczywiście...
NIE MA PROBLEMU!
poniedziałek, 15 marca 2010
simpatico
Słowo simpatico w przypadku Włocha nie oznacza tylko sympatyczny. Simpatico to także rozmowny, czarujący, otwarty na drugiego człowieka. Bycie simpatico to narodowa cecha Włochów. Żeby zrozumieć znaczenie i sens tego słowa, trzeba poznać przynajmniej jednego Italiano vero.
Simpatica Antonella podarowała mi i niewłoskiemu Paolo panini i piwo, witając nas na (jak okazało się następnego dnia rano - straszliwie drogim) polu namiotowym. Użyczyła latarki (rozbijaliśmy namiot nocą) i poinformowała, gdzie possiamo, a gdzie non possiamo mettere la nostra tenda.
Dodam, że Antonella nie była właścicielką pola (przy tych cenach za rozbicie namiotu witanie piwem i bułkami na wzór polskiego chleba i soli byłoby jeszcze zrozumiałe i nie dziwiłoby mnie tak bardzo), lecz odpoczywająca nad morzem wczasowiczką.
Simpatico Franco, z którym piszę od roku, a którego nie widziałam nigdy na oczy, zaoferował mi i Paolo swój własny dom w Pietranico, gdy okazało się, że nie mamy noclegu w Rzymie. "Klucze są pod wycieraczką. Dom jest do waszej dyspozycji" - napisał w mailu.
Simpatico Lello, wychodząc do pracy i zostawiając nam klucze od domu, w którym znajdował się wielki słój z pieniędzmi (zbierał na podróż do Ameryki Południowej) i wiele cennych i dających się łatwo spieniężyć (np. na Porta Portese) rzeczy, powiedział: "jak zjecie śniadanie i będziecie jechać dalej, wrzućcie klucz do buta".
Musicie na swej drodze spotkać prawdziwego Włocha! Wtedy zrozumiecie, że bycie simpatico wcale nie jest takie trudne.
Italiani brava gente
Włosi nie tylko patrzą na ludzi - oni przede wszystkim ich widzą.
Mają w sobie głód poznania drugiego człowieka - jego historii, kultury, poglądów.
Siadają obok Ciebie na ławce i pytają Come stai?, a Ty nagle (nieoczekiwanie dla siebie samego) opowiadasz im o swoim kraju, rodzinie, przyjaciołach.
Posiadają jakąś niezrozumiałą i niepojętą dla mnie umiejętność otwierania człowieka na rozmowę.
Samochody trąbią przeraźliwie przy Piazza Venezia, Hindus sprzedający panini krzyczy do przejeżdżającego na rowerze znajomego, niemieccy turyści szeleszczą swoim językiem przy wodopoju... słońce zmienia swoje położenie, cienie wydłużają się - czas płynie...
A ja siedzę na ławce i rozmawiam z Marcello - sprzedawcą sigarette.
środa, 10 marca 2010
come vivere?
Jak żyć po włosku w Polsce?
Odkąd wróciłam, próbuję sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Czy wystarczy śniadanie składające się z włoskiej bułki, mozzarelli, pomidora i tuńczyka, pizza zrobiona przez niewłoskiego Paolo (swoją drogą niebo w gębie) jedzona przed telewizorem, w którym Sofia Loren całuje bijącego rekord nadmuchanych i pękniętych termoforów Włocha, radio italia puszczane na okrągło?
Czy włoskie okulary przeciwsłoneczne, które kosztowały molto, molto, molto i słońce przebijające się ostatnimi czasy przez grubą zasłonę szarych chmur, mogą sprawić, że wróci to uczucie, że naprawdę żyję, że naprawdę czuję...
Żyję po włosku we Włoszech...
Uśmiech wywołuje uśmiech, pytanie prowokuje odpowiedź, spojrzenie nie prześlizguje się po człowieku.
Zauważam, jestem zauważana, rozmawiam, uśmiecham się. I nie zgodzę się z tym, że w Polsce też "to" jest.
Próbowałam dzisiaj z panią z warzywniaka i panem spisującym stan liczników - uśmiech i zero reakcji, pytanie pozostawione bez odpowiedzi (pytałam panią o cenę brokułów, pana o termin zapłaty za prąd), spojrzenie... było i owszem - pani spojrzała na wyciągnięte przeze mnie pieniądze i stwierdziła, ze brakuje dwóch groszy. Pan, natomiast, najpierw wpatrywał się w licznik, potem, przekazując mi rachunek, w mój biust.
Dwa zero dla Włoch.
ps. Polecam książkę Annalisy Coppolaro-Nowell "Jak żyć po włosku".
wtorek, 9 marca 2010
Porta Portese
Największy i najsłynniejszy pchli targ w Rzymie ciągnie się od Porta Portese i biegnie wzdłuż via Portuense aż do via Ippolito Nievo, niedaleko stacji kolejowej Trastevere.
Każdej niedzieli rzymianie i turyści ciągną z wszystkich stron miasta, by wtopić się w barwny i rozkrzyczany tłum kupujących i sprzedających.
Tu można sprzedać wszystko, tu wszystko można kupić. Klawisz od fortepianu na stoisku Pietro, lep na muchy 200 metrów dalej u Antonelli, przepyszne prosciutto i parmigiano reggiano u starego małżeństwa Sarti...
Wystarczy zanurzyć się w świat bancarelli, by wyłowić z chaosu rzeczy i produktów sukienkę od Armaniego i przepiękny czerwony sweterek, którego po powrocie do kraju, zazdroszczą Ci wszystkie koleżanki. Tutto - 1 euro!
Sprzedawcy wspinają się na wymyślne, skonstruowane przez siebie podwyższenia - schodki i przekrzykując gwar i siebie nawzajem, nawołują: 1 euro - tutto, tutto, tutto!!!
Istne szaleństwo, włoskie szaleństwo...
Zatybrzański targ jest jak świat po drugiej stronie lustra.
Tu też można spotkać szalonego kapelusznika... a raczej kapeluszniczkę, która z obłędem w oczach wyrywa Ci z rąk piękny, stary kapelusz, który zamierzałaś/eś kupić.
Oczywiście za 1 euro.
niedziela, 7 marca 2010
una breve passeggiata
Jeśli znajdziecie się na Piazza San Giovanni in Laterano w niedzielę rano i będziecie dysponować czasem, pitną wodą lub przynajmniej butelkami, by je nią napełnić (w Rzymie na każdym kroku są wodopoje), jeśli niestraszne Wam będą czekające Was kilometry i żar lejący się z rzymskiego nieba, to możecie ruszyć w stronę rozkrzyczanej, barwnej i na wskroś włoskiej Porta Portese.
Wystarczy iść przed siebie, kilka razy skręcić, znów iść przed siebie, zapytać Włocha, którędy iść, gdzie skręcić i czy daleko jeszcze (to było moje ulubione pytanie, po którym otrzymywałam odpowiedź vicino, vicino czyli blisko, blisko - oczywiście do celu drałowałam zlana potem i przepełniona nadzieją, że już vicino przez następną godzinę), skręcić i iść przed siebie, aż do momentu, gdy dalsza wędrówka jest niemożliwa (ból nóg i głód kawy).
Wtedy należy się zatrzymać w barze niedaleko Circo Massimo, by dać odetchnąć nogom i pozbyć się z kieszeni ciężkich i dźwięczących euro.
Il caffe i una breve sosta al bar stawia na nogi, jak nic!
I już jako prawdziwi Włosi (była przecież kawa, passeggiata i rozmowa z Włochem - pytanie o drogę też się liczy!) możecie, po kolejnym "iściu" do przodu, przejść przez bramę Portese i znaleźć się w innym wymiarze.
Witam na Piazza Porta Portese!
piątek, 5 marca 2010
San Giovanni in Laterano
Idąc w dół od Koloseum Via di S. Giovanni in Laterano dochodzi się do bazyliki zbudowanej przez Konstantyna Wielkiego.
W środku panuje niczym niezmącona cisza. Z okien sączy się światło, rozpraszając półmrok i wydobywając z niszy filarów posągi 12 apostołów autorstwa uczniów Berniniego.
Freski na ścianach opowiadają historię bazyliki, która stoi dumnie na Piazza di San Giovanni in Laterano od wieków. Przed nią zaś, na straży, najwyższy z trzynastu egipskich obelisków.
W pobliżu znajdują się Scala Santa, czyli Święte Schody, po których miał zstępować Jezus po skazaniu go przez Poncjusza Piłata.
Byłam świadkiem pokonywania ich przez starszą Włoszkę... 28 schodków na kolanach... w górę do okratowanego okienka, przez które widać Acheiropoieton - obraz Chrystusa stworzony przez św. Łukasza i anioły.
Na bazylice widnieje napis: Omnium Ecclesiarum Urbis et Orbis Mater et Caput – matka i głowa wszystkich kościołów miasta i świata.
Nie można się z nim nie zgodzić.
czwartek, 4 marca 2010
Colosseo
Zakochałam się w Rzymie - na amen, na zabój i do grobowej deski (proszę się nie krzywić koleżanki polonistki... wiem, że do grobowej deski to można kochać, a nie zakochać się, ale...)
Więc zakochałam się do grobowej deski, na zabój i na amen.
Już pierwszego wieczoru poczułam, że ja i to miasto jesteśmy sobie przeznaczeni.
Gdy wyszłam z ogromną walizą z metra Colosseo, moim oczom ukazał się otoczony dźwiękami klaksonów i nawołującymi Pretorianami robiącymi "pstryk" japońskim turystom, symbol wiecznego miasta.
Koloseum odarte z dawnej świetności i majestatu... Koloseum, pod którym każdego dnia kłębią się dzikie tłumy...
Przy ruchliwej ulicy, niedaleko dużego skrzyżowania, zanurzone w chaos, dźwięki i światło stoi przepiękne Colosseo.
Docenia się je rankiem, gdy słońce obejmuje kolejne jego piętra, kiedy jest jeszcze otulone ciszą...
Każdego dnia rano siadałam, opierając się o mury, które postawiono w 79 roku i czułam, jak przenika mnie spokój. Byłam tam, gdzie powinnam. Należałam już do tego miejsca, zakorzeniłam się, oswoiłam go, a raczej ono oswoiło mnie.
Mając za plecami przeszłość i pamięć, a przed sobą przyszłość i pęd życia, zrozumiałam, dlaczego Byron nazwał Rzym "Miastem Duszy".
wtorek, 2 marca 2010
l`attore - parte 2
Vincenzo wpatrywał się w mapę, szukając Piazza Venezia (przy której właśnie się znajdowaliśmy). Nie przeszkadzało mu to jednak w wyrzucaniu z siebie pytań z prędkością światła. Rozumiałam go, o dziwo, bardzo dobrze. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie mam wcale powodów do dumy! Vincenzo zadawał pytania żywcem wzięte z trzeciej lekcji "Progetto Italiano", z którego uczyłam się przed przyjazdem do Włoch.
Come stai?, come ti chiami?, da dove sei?, perche sei a Roma?, a nawet quanti anni hai?, czyli ile masz lat?
I tak poznałam Vincenzo - Kalabryjczyka mieszkającego w Rzymie, który nauczył mnie przeklinać po włosku, zabrał na prawdziwą włoską festę, podkarmił (mój budżet był bardzo napięty) pizzą i spaghetti alla carbonara, a przede wszystkim pokazał mi prawdziwe oblicze Rzymu.
Wtedy się zakochałam...
Subskrybuj:
Posty (Atom)