Moje myśli krążą wokół Włoch. Sprawdzam strony, które oferują wynajem domów, szukam informacji o tanich kwaterach i jeszcze tańszych przelotach. I znów zaczynam odczuwać trzepotanie skrzydeł motyli w brzuchu. Wspominamy z Niewłoskim miejsca i ludzi. Będzie inaczej, bo już nie z namiotem i plecakiem, nie stopem, nie piechotą i nie pociągiem.
Ale jedno pozostanie niezmienione - odczucie przeogromnego szczęścia i
la gente z sercem na dłoni i uśmiechem od ucha do ucha.
Byłam w paru miejscach, może nawet piękniejszych, ale nigdzie,
nigdzie nie spotkałam tak prawdziwych, radosnych ludzi.
Quando sei allegra e felice? Zapytał mnie Vincenzo podczas spotkania pod Colosseo, gdy uczyliśmy się wymowy i znaczenia rodzimych przekleństw przy Peroni Nastro Azzurro i Pall Mallu Blu. Kiedy jestem najbardziej szczęśliwa?
Quando sono innamorata di qualcuno. Kiedy kocham.
Qualcuno o qualcosa.
No właśnie,
esattamente wykrzyknął na całe gardło, po czym urządził mi pokaz pantomimy, który wzbudził nie tylko moje zainteresowanie, ale i japońskich turystów. A więc ... uwaga! Wyżelowany Włoch w
pantaloni gialli skacze przed Koloseum - wzdycha, serca w powietrzu kreśli i po brzuchu się klepie. Rozanielone oczęta kieruje w stronę jedzących
panini Anglików.
No Kasssia, dalej, zgaduj, dlaczego my Włosi jesteśmy tacy radośni?
Mamma Vincenzo zawsze powtarza:
Nessun amore è più sincero dell’amore per il cibo.
My kochamy jeść, permanentnie kochamy, więc nie dziw się, że wciąż jesteśmy szczęśliwi - rzekł Italiano, pochłaniając kolejny kawał pizzy i opróżniając czwartą butelkę zimnego
birra.
Ja też kocham, tylko te wystające ze spodni boczki jakby trochę mniej...
Ale co tam... zbieramy pieniądze i w lecie będę fruwać z miłości - pizze, bruschetty, gnocchi, ravioli...