środa, 17 lipca 2013

tutti gli inizi sono difficili

Początek był trudny, tragiczny nawet bym powiedziała.
Ciemną nocą, na autostradzie niemieckiej, przestały działać wycieraczki - oczywiście lało jak z cebra. Nie uwierzycie, ale Niewłoski twardo jechał dalej, wychylając się co chwilę przez opuszczoną szybę i ścierając krople dziwnym przyrządem zakończonym gumą (kto jest kierowcą, ten wie, o co chodzi - ja nie wiem, jak to ustrojstwo się nazywa- ścieraczka? drapaczka?).
Bladym świtem, na przełęczy Brenner, silnik odmówił posłuszeństwa. Poszedł siwy dym, a nasza prędkość zmalała do około 40 km na godzinę. Gdyby po drogach austriackich chodziły krowy (tak jak to mają w zwyczaju w Abruzji), to chyba i one by nas wyprzedziły. Na szczęście samochód nie stanął.
Powoli, jak żółw ociężale, wtaczała się ta prehistoryczna maszyna na góry i pagórki. I chyba po prostu to górskie austriackie powietrze jej nie służyło, bo we Włoszech, w Abruzji sprawowała się bez zastrzeżeń. A gór, pagórków, wzniesień tam co niemiara!
I znów... cdn.

2 komentarze:

  1. oby kolejne dni przyniosły Wam więcej pozytywnych przygód ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj przyniosły:) Jeszcze mam problem z powrotem do rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń