wtorek, 9 listopada 2010
"Non mi piace...".
Giuseppe, gdy był mały, bał się przyjeżdżać do swojej nonna z Polski. Babcia wcale straszna nie była - nie przypominała Baby Jagi z bajki o Jasiu i Małgosi (ta historia znana jest też włoskim bambini), nie stosowała kar cielesnych, nie głodziła swojego wnuka ani nie kazała mu wcinać kaszanki i flaków (tak jak mi moja babcia). Ona go tylko wyganiała na dwór.
Józinek idź pobiegaj, jabłek nazrywaj, z dzieciakami się pobaw!
I cóż biedny Giuseppe miał zrobić? Mamma uczyła, że słowa nonna to rzecz święta, więc opuszczał bezpieczną przystań, oazę spokoju, asilo i szedł pobiegać. Wiedział, że tylko ta część babcinego nakazu zostanie spełniona. Pobiega... a raczej poucieka.
Czarne oczy, śniada cera i dziwny sposób mówienia sprawiały, że Giuseppe "zjednywał sobie kolegów" szybko. I równie szybko musiał przed nimi uciekać.
W małej wsi pod Lublinem Italiano stał się synonimem diabła.
Siedzieliśmy sobie z Giuseppe przed namiotem w Letojanni. Rozmawialiśmy o tym, co nam się podoba w naszych krajach, a co nas uwiera.
Pomyślałam sobie, że miałam przeogromne szczęście, spotykając na swojej włoskiej drodze tylko tych i to, co mi piace. Mam nadzieję, że nigdy nie doświadczę tego, co non mi piace!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz