czwartek, 3 czerwca 2010

"Cinema Paradiso" - ancora volta


Minęły trzy dni i znów zasiadłam przed moim laptopem, by kolejny raz "oglądnąć" historię Toto. Do towarzyszenia mi przymusiłam niewłoskiego Paolo, argumentując, że w tle Sycylia, że to mój ukochany (obok "Wielkiego błękitu") film, że łzy ronię i śmieję się na przemian, gdy go oglądam, że... po prostu trzeba zobaczyć, że ...WARTO.
Byłam przekonana, że niewłoski Paolo polegnie w połowie filmu i swoim zwyczajem zacznie dawać mi do zrozumienia, że się, delikatnie mówiąc, nudzi (wzdychanie, błądzenie wzrokiem po ścianach).
Dotrwał do końca, mimo iż nikt nikogo nie ciął piłą, potwory nie atakowały grotołazów czy kosmonautów, nikt nie spuszczał krwi z turystów bawiących w niedalekiej Słowacji...
jednym słowem NIC SIĘ NIE DZIAŁO!
Po obejrzeniu filmu stwierdził, że dobry, a po 24 godzinach, że bardzo dobry.
Skoro niewłoski Paolo wydaje taką opinię o filmie, w którym krew nie leje się strumieniami, to znak, że film trzeba naprawdę zobaczyć. NAPRAWDĘ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz