poniedziałek, 28 czerwca 2010
Ferrara
Pierwsze spotkanie z Ferrarą rozczarowało.
Co pamiętam? Upał, miliony cykad i długie czekanie na naszych CouchSurferów.
Zmęczone i spocone części ciała rozłożyliśmy na ławce w parku, w którym odbywał się regularny handel czymś, o czym dyskutowałam na kursie włoskiego z koleżanką Francuzką i co legalne na pewno nie jest (nawet we Włoszech).
Było gorąco, byliśmy potwornie zmęczeni po kilkunastogodzinnej jeździe Puntolotem (niewłoski Paolo zasypiał na siedząco) - jednym słowem było koszmarnie...
A potem... pojawił się Fabio i już było pięknie.
Odpoczynek, kawa, przejażdżka do centrum i zwiedzanie Ferrary. Castello Estense, Palazzo dei Diamanti, Casa Romei, Palazzo Schifanoia, ratusz, katedra - wszystko to trzeba zobaczyć na własne oczy. Najlepiej z kimś takim jak Fabio...
Czasem początki bywają trudne...
Drugie spotkanie z Ferrarą... oczarowało.
niedziela, 27 czerwca 2010
il treno
W pociągu nawiązuje się znajomości, rozmawia z nieznajomymi, zdradza sekrety i tajemnice.
We włoskim treno można dostać propozycję pracy od rodaczki lub wyjazdu nad morze od Italiano, można coś komuś opowiedzieć i kogoś wysłuchać, a potem, jeśli będzie się miało szczęście, zaprzyjaźnić.
Wystarczy, że odpowie się na uśmiech, a już chętny do konwersacji siada obok nas.
Lubię włoskie pociągi i podróżujących nimi Włochów.
Każda podróż jest rozmową, odkrywaniem nie tylko Italii, ale także jej mieszkańców.
Przede mną długa rozmowa - z "mojego" Rzymu do Messyny.
Nie mogę się jej doczekać...
czwartek, 24 czerwca 2010
"Se la montagna non va a Maometto..."
Fabio nie przyleciał, bo ha un esame proprio in quei giorni e non ha potuto spostarlo.
Może i dobrze, bo lodówki nie mam za co zapełnić polskimi specjałami, a przecież samym chlebem i solą witać nie wypada. Zwłaszcza, że Fabio zasmakował w Pawłowej śliwowicy i nie chciałabym zawieść Italiano, dając mu do popitki polskie "piwo z Polska". Do braku funduszy doliczyć muszę brak czasu i zero wiedzy na temat mojego miasta. A Italiano tak pięknie opowiadał o Ferrarze... Pewnie chciałby, abym i ja przemierzyła z nim la mia citta i zabawiła się w przewodnika.
- A więc Fabio tu jest Stary Rynek, tu jest ratusz i eeeeeeeeeeee......... ogródki piwne!?
Poza tym jeden pokój Fabio to całe moje mieszkanie, więc żeby chłopak nie dostał klaustrofobii musiałabym na czas jego pobytu zmienić miejsce zamieszkania, a sił nie mam, bo choróbsko i z nosa cieknie, bo trzeba zamknąć ostatnie sprawy w pracy, bo jakieś imprezy pożegnalne... więc jak mówi moja mamma "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło".
Tylko, że nauka języka leży odłogiem i miałam nadzieję, że poparlamy...
No cóż... Se la montagna non va a Maometto, Maometto va alla montagna.
Fabio nie może przylecieć, to trzeba polecieć do Fabio...
sobota, 19 czerwca 2010
Sicilia
Czytam wspomnienia z podróży na Sycylię, szukam wskazówek i dobrych rad. Sprawdzam, co warto i kiedy warto zobaczyć.
Uśmiecham się z każdym przeczytanym słowem coraz bardziej... To co się powtarza w każdej wypowiedzi tych co byli i doświadczyli, to niesamowita życzliwość mieszkańców Sycylii.
Nawet jeśli nie znacie języka (znajomość też się nie przyda, bo na wyspie mówią niezrozumiale nawet dla znanych mi Italiani), możecie śmiało ruszać na południe.
Wyspiarze rozwinęli umiejętność porozumiewania się na migi.
Nie zginiecie, bo zaprowadzą na przystanek po usłyszeniu nazwy miejscowości, do której chcecie jechać, wsadzą do autobusu i jeszcze przekażą kierowcy, że ma Was wysadzić (chwycić za rękę i wyprowadzić) w podanym miejscu.
Nie umrzecie z głodu, gdyż po wymówieniu słowa pizza pokażą Wam trattorię, a jeśli będzie sjesta (módlcie się, żeby była) zabiorą do swojego domu i nakarmią spaghetti all`arrabbiata i casatta.
Pokażą, brzuch napełnią, swój czas poświęcą... i to wszystko z uśmiechem od ucha do ucha.
Na koniec pstrykną sobie z Wami foto, żeby móc się chwalić sąsiadom, że gościli rodaków il loro papa Giovanni Paolo II. Zdjęcie powieszą na ścianie i przy każdej nadarzającej się okazji wspominać będą biednych turystów z Polski, którzy byli simpatici, molto simpatici.
Teraz tylko trzeba tam dotrzeć i uśmiechać się na każdym kroku. Taki mam właśnie zamiar...
piątek, 11 czerwca 2010
il cinema italiano
"La dolce vita" zobaczyłam po raz pierwszy w małej sali na drugim piętrze przy Via Marghera.
Ja, Gudrun, Yoshimitsu, Lena, Sasza i dwóch Kameruńczyków, których imion nie potrafię powtórzyć, ciężką roletą odgrodziliśmy się od włoskiego żaru i, wachlując się słownikami i skryptami, zanurzyliśmy się w inny świat.
Federico Fellini odsłonił przed nami kolejną twarz znanego miasta. Za oknem toczyło się rzymskie życie, odgłosy ulicy docierały do nas lekko przytłumione... a my wpatrzeni w telewizor firmy Sony byliśmy już w innym Rzymie.
"Moje" miasto jest najpiękniejsze w czerni i bieli, citta Marcello i Silvii też.
ps. We wtorki na Via Marghera wyświetlają najbardziej znane włoskie filmy. Za darmo!
poniedziałek, 7 czerwca 2010
dolce far niente
Chciałabym móc nic nie robić. A raczej robić Nic jak Italiani. Przechadzać się bez pośpiechu ulicami, sączyć kawę w barach, siedzieć na ławkach w parku, obserwować mężczyzn w łososiowych koszulach, spodniach w kant i w wielkich na pół twarzy okularach przeciwsłonecznych, którzy włoskim zwyczajem, w popołudniowych godzinach, "uprawiają" tak zwany lans.
Robić Nic... Spotykać ludzi i rozmawiać, a raczej gadać, a gdy rozmówca odejdzie, przemieścić się w poszukiwaniu następnego ... Zjeść, wypić i znów rozpocząć konwersację. Rozmawiać o czymkolwiek... być pośród, być obok.
Nic nie robić... po prostu być.
czwartek, 3 czerwca 2010
"Cinema Paradiso" - ancora volta
Minęły trzy dni i znów zasiadłam przed moim laptopem, by kolejny raz "oglądnąć" historię Toto. Do towarzyszenia mi przymusiłam niewłoskiego Paolo, argumentując, że w tle Sycylia, że to mój ukochany (obok "Wielkiego błękitu") film, że łzy ronię i śmieję się na przemian, gdy go oglądam, że... po prostu trzeba zobaczyć, że ...WARTO.
Byłam przekonana, że niewłoski Paolo polegnie w połowie filmu i swoim zwyczajem zacznie dawać mi do zrozumienia, że się, delikatnie mówiąc, nudzi (wzdychanie, błądzenie wzrokiem po ścianach).
Dotrwał do końca, mimo iż nikt nikogo nie ciął piłą, potwory nie atakowały grotołazów czy kosmonautów, nikt nie spuszczał krwi z turystów bawiących w niedalekiej Słowacji...
jednym słowem NIC SIĘ NIE DZIAŁO!
Po obejrzeniu filmu stwierdził, że dobry, a po 24 godzinach, że bardzo dobry.
Skoro niewłoski Paolo wydaje taką opinię o filmie, w którym krew nie leje się strumieniami, to znak, że film trzeba naprawdę zobaczyć. NAPRAWDĘ!
Subskrybuj:
Posty (Atom)