niedziela, 31 października 2010

fa freddo



Wczoraj wieczorem przyszedł sms od Vincenzo. Pozdrowienia ze słonecznej Kalabrii. O ile pierwsze słowo przyjęłam z radością, o tyle dwa ostatnie wprawiły mnie w stan poddenerwowania, który dość szybko przeszedł w stan depresji, coby nie powiedzieć stuporu.

Tam słoneczna Kalabria, a tu szare rodzinne miasto i zero perspektyw na jakiś lot, wyskok, pobyt...

Jak można mi pisać o słońcu, gdy nastąpił dramat zmiany czasu i tego il sole już nie uwidzę, jak można pisać o Kalabrii, gdy w perspektywie jedynie wyjazd na cmentarz do Przemkowa?

Dramma, semplicemente dramma.

W nocy po smsie i przemyśleniach z nim związanych (dlaczego nie urodziłam się we Włoszech, dlaczego nie mam ciotki milionerki, która fundnęłaby mi dom w Toskanii itp.) miałam sen: przedzierałam się z ekspedycją Hermanna Goeringa przez Antarktydę. Cały czas płakałam, trzęsłam się z zimna i krzyczałam: fa freddo, fa freddo, fa freddo, próbując pokonać wdzierający się do moich ust lodowaty wiatr. Sąsiad - pijak z czwartego piętra (dziwnym trafem też brał udział w wyprawie) śmiał się histerycznie i wciąż powtarzał już tak zimno będzie... zawsze.
Wtedy się obudziłam. Mam nadzieję, że to nie był proroczy sen...
Może lepiej niech Vincenzo nie pisze do maja?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz