środa, 29 września 2010

seduttore - parte 3


Wieczorową porą brunet w obcisłym podkoszulku rusza na łowy.
Trzy razy rzuca okiem na przylizaną żelem grzywkę odbijającą się w witrynie sklepu Dolce&Gabbana, kontroluje, czy okulary słoneczne przesłaniają połowę twarzy, tak jak powinny (żeby czasem nie zsunęły się na czubek nosa, żeby tylko nie odsłoniły małych kresek zamiast oczu!), czy pasek nabity ćwiekami współgra z kolorem, fasonem i fakturą spodni.
Jest bene. Uśmiech od ucha do ucha i można ruszać. Ławki w parku należą już do niego.

Ten typ seduttore jest niegroźny. Nie maltretuje swojej "ofiary" po usłyszeniu no komplementami wątpliwej jakości przez następną godzinę, tylko błyska w uśmiechu białymi zębami i oddala się, zabierając ze sobą zapach Roma for men.
Gorzej, gdy trafi się na seduttore w siateczkowej koszulce, która ma uwydatniać bujnie porośniętą, przez matkę naturę ofiarowaną, klatę (nie klatkę!) piersiową.
Wtedy na nic się zda no powtarzane z uporem maniaka co dwie sekundy, mowa ciała informująca o braku zainteresowania, wzdychanie i ignorowanie Italiano.
Wtedy trzeba się ewakuować... jak najdalej i jak najszybciej, żeby nie dać seduttore możliwości dogonienia nas i uskuteczniania swojego podrywu dwie ulice dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz