wtorek, 14 września 2010

seduttore - parte 1


Italiano jest uwodzicielem. To fakt.

Po powrocie do Polski stwierdziłam, że założę biuro podróży dla sfrustrowanej, niedocenianej, zakompleksionej, tu i ówdzie zaokrąglonej, z pewnym nadmiarem lub z pewnym niedoborem pewnej tkanki w pewnym znanym kobiecie miejscu (dlaczego jak chudniemy, to nie ówdzie, tylko właśnie TU?) płci, którą wyślę do słonecznej Italii, by zobaczyła siebie oczami Włocha i zrozumiała, że jest bella a nawet la piu bella.

Na Nowym Świecie miałam wielkie lustro (swoją drogą myślę, że to przekleństwo kobiet wymyślił facet), które z brutalną obojętnością mnie pokazywało. Skoro pokazywało, to widziałam... nogi nie takie jak ma Haidi, oczy nie takie jak ma Anka, włosy nie takie jak ma Marta.
Ale gdy pojechałam do Włoch...
Oczy, nogi, uśmiech, włosy - wszystko najpiękniejsze. I chociaż przypuszczałam, że Vincenzo komplementuje w ten sposób każdą una bionda, to nie miało to znaczenia, bo on wierzył w to, co mówił, a co najważniejsze, ja uwierzyłam.
Dobrze byłoby widzieć siebie oczami Italiano zawsze. Niestety... Trzeba pojechać do Włoch, a potem, by podtrzymać stan zachwytu nad sobą, zamienić wielkie lustro na małe, okrągłe, dyndające na sznurku w łazience. Ja tak zrobiłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz