Przed wyjazdem czytałam o niej, że trzeba tam zajrzeć, że warto. Wszyscy o niej mówili, zachwalali. Si, si, vale la pena. Szukaliśmy jej kilka dni. Nie było jej na mapach, nawigacja wariowała, gdy wpisywaliśmy przybliżony adres. Restauracja widmo, ukryta przed oczami turystów.
Zapytani o nią kiwali głowami i cmokali.
Straciłam nadzieję, że ją znajdziemy. Wiedziałam, że do końca życia będę żałować, że tam nie dotarliśmy. I zdarzył się cud - wracając z wyprawy, ujrzeliśmy ją przycupniętą skromnie przy ulicy. To na pewno to? - padło pytanie z ust niedowiarka. To, jak nie to, jak to - La Giardiniera w całej swej "nieokazałości". Weszliśmy i... zakochaliśmy się.
Czy możemy coś zjeść - zapytałam?
Chwileczkę - odparł czarnowłosy Italiano i zniknął za jakimiś drzwiami. A my czekaliśmy, czekaliśmy i... w końcu się doczekaliśmy! Włoch zaprowadził nas do tylnej części, gdzie ustawiono dla nas stoły. Po chwili pojawiła się ona - mamma .
cdn.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
wow! słyszałam wielokrotnie o takich miejscach, ale nigdy nie udało mi się znaleźc takiego miejsca. czekam z niecierpliwością na cd!
OdpowiedzUsuńJa wcześniej też nie miałam przyjemności trafić w TAKIE miejsce. W końcu się udało. I powiem, że warto było czekać:)
UsuńZgadzam się. Ja wsiąknęłam, wpadłam - jednym słowem KOCHAM:)
OdpowiedzUsuńświetnie tu u Ciebie ! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam:)
OdpowiedzUsuńczy możesz dokładniej określić gdzie jest to ristorante. Chętnie bym tam pojechała podczas majowej wyprawy w przyszlym roku. i gdzies zamieszkała w pobliżu. Pozdrawiam i zapraszam na mój blog - Italia la piu bella.
OdpowiedzUsuń