poniedziałek, 18 lipca 2016

l`inizio

Dzięki Ci, kosmiczna siło jakaś, za moją siostrę, która związała się z przedstawicielem służby zdrowia, dzięki Ci za Niewłoskiego, który mnie stawia do pionu po kolejnej akcji paniki.
Czwartek (trzy dni przed wylotem) -  mój osobisty lekarz daje diagnozę: "Półpasiec". Otrzymałam go w darze od koleżanki z pracy (oczywiście nie podczas roku szkolnego, tylko na kilka dni przed podróżą), u której na 100% objawił się w postaci minimalistycznej w okolicy ucha, mi natomiast rozgościł się w całej swej okazałości na połowie pleców. Depresja, rozpacz i złość. Jak tu z czymś takim prężyć ciało nad brzegiem Lago di Como?
Ale to jeszcze nie koniec! Po lekach nastąpiła reakcja (oczywiście - rzadki przypadek; wyjątkowa przecież jestem) i przez dwa następne dni biegałam co pięć minut do toalety, by opróżnić pęcherz moczowy. Normalnie - otchłań rozpaczy. Niewłoski mnie prostował, lekarz na telefonie siedział i leki odstawić kazał, a ja oddawałam się czarnowidztwu i snułam wizję, jak to biegam po placach i ryneczkach w poszukiwaniu toalety. Po prostu (jak to mówiła babcia) - cud, miód, glanc, pomada.
Ale cud się w końcu stał i w poniedziałek polecieliśmy. Odstawienie leków pomogło, a półpasiec przestał mieć znaczenie, w momencie gdy wyszliśmy z małej uliczki w Mandello del Lario na góry i jezioro.


2 komentarze:

  1. Kochana Kasiu! Trzymaj się dzielna Kobieto! Szybkiego przegonienia potwora chorobowego, pięknych widoków i odpoczynku z całego serca Ci życzę! Gdyby Wasz szlak przecinał Warszawę-- koniecznie nas odwiedźcie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na ciąg dalszy! Na razie jest bardzo po włosku na tych Waszych wakacjach :)

    OdpowiedzUsuń