Zapytani o nią kiwali głowami i cmokali.
Straciłam nadzieję, że ją znajdziemy. Wiedziałam, że do końca życia będę żałować, że tam nie dotarliśmy. I zdarzył się cud - wracając z wyprawy, ujrzeliśmy ją przycupniętą skromnie przy ulicy. To na pewno to? - padło pytanie z ust niedowiarka. To, jak nie to, jak to - La Giardiniera w całej swej "nieokazałości". Weszliśmy i... zakochaliśmy się.
Czy możemy coś zjeść - zapytałam?
Chwileczkę - odparł czarnowłosy Italiano i zniknął za jakimiś drzwiami. A my czekaliśmy, czekaliśmy i... w końcu się doczekaliśmy! Włoch zaprowadził nas do tylnej części, gdzie ustawiono dla nas stoły. Po chwili pojawiła się ona - mamma .
cdn.