niedziela, 13 marca 2011

mangiare, mangiare, mangiare!


Nie mamy jeszcze piekarnika, a ja ostatnio myślę tylko o jedzeniu. Pizze, zapiekanki makaronowe i bruschetty śnią mi się po nocach. Cały czas marzę o pokropionej oliwą grzance, pachnącej czosnkiem i suszonymi pomidorami (sprzedają takie w kawiarence niedaleko Via Capo d`Africa).
Bajka o Tadku Niejadku zdecydowanie do mnie nie pasuje. Chcę jeść - pikantnie, dużo, po włosku.
Jak przetrwać bez cudownego kuchennego sprzętu?

"Rozbijać się" jak włoska arystokracja po rodzinie, przyjaciołach, znajomych. Umiejętnie wpraszać się w porze obiadu, a gdy aluzja nie jest rozumiana (lub gdy odbiorca udaje, że jej nie rozumie), walić prosto z mostu jak Italiano: "To wpadniemy i coś razem zjemy". Gdy mimo tej deklaracji nie widać chęci ze strony przeciwnej na wspólne biesiadowanie, należy wytoczyć ostatnie działo, które w proch obraca całą niechęć znajomego - "To niewłoski Paolo zrobi pizzę, potrzebujemy tylko Twojego piekarnika".
I wtedy drzwi stają przed nami otworem. I tak sobie jadamy ostatnio w Pile, Poznaniu, Nowej Soli, U Dziadka i w Tivoli.
Jemy i gadamy, pijemy i gadamy, już jeść nie możemy, ale jemy. Ze smakiem, radością - po włosku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz