czwartek, 31 marca 2011
una panca
Ostatnio dużo czasu spędzam w przychodniach, przyszpitalnych poczekalniach, prywatnych gabinetach. Czekanie umilam sobie studiowaniem idiomów włoskich i obserwacją towarzyszy niedoli. Czekamy razem na wyniki, które miały być dwie godziny temu i na panią dermatolog, która w trakcie przyjmowania pacjentów postanowiła sobie zrobić godzinną przerwę na kawę, na panią z rejestracji, która właśnie dzieli się z przyjaciółką informacją o wyprzedażach w Malcie i za pomocą służbowego telefonu przekazuje dane odnośnie cen sukienek i butów.
Łączymy się w bólu, krew nas zalewa (jeszcze niepobrana, bo laborantka je śniadanie) i czekamy...
I nikt nic nie mówi, nikt nie rozmawia, każdy nos wtyka w co tam tylko ma lub spoziera tępym wzrokiem po ścianach w kolorze zgniłej zieleni. Cisza...
Czasem jakaś babcia próbuje się podzielić z czekającymi newsem o Ridge`u i Brooke lub wysypce niewiadomego pochodzenia, niekiedy dziadek zaczyna psioczyć na polityków, a gdy nie widzi odzewu przechodzi do analizy stanu służby zdrowia. Nikt się nie odzywa, nikt nie chce nawiązać konwersacji.
I wtedy tak tęsknię za ławką na Via dei Fori Imperiali, za rozmowami o wszystkim i niczym z nowo poznanymi nieznajomymi. O podstępnej Brooke i zakochanym w niej Ridge`u, o przesolonej zupie, o polskim kościele w Rzymie, o moich podróżach, o strzykaniu w lewej łopatce, o pogodzie, chorym psie, zdrowym psie, kupionym psie. Rozmowa bez limitu wieku i czasu, bez znaczenia temat - czasem ważny, czasem nie. Ławka zostaje "zasiedlona rozmową", siedzimy sobie na panca, parlamy, a nad Rzymem powoli zapada zmierzch.
piątek, 18 marca 2011
Quanto? Questo non e importante!
Daleko mi do Vincenzo (o mamma Vincenzo nawet nie wspomnę)!
I nie mam na myśli dzielących nas kilometrów, łatwości parlare czy mojej karnacji (Che pelle palida! - te słowa wypowiedział Salvio podczas naszego pierwszego spotkania), lecz mój talent kulinarny.
Tak jak Italiani kocham włoskie jedzenie, włoskie smaki, włoskie wspólne mangiare. Brakuje mi tylko jednej rzeczy, która jest potrzebna, by to pyszne jedzenie przygotować - nie mam "kucharskiej wyobraźni", brak mi włoskiej fantazji.
Quanto, quanto, quanto? Kasia, questo non e importante!
Po co Ci wiedzieć, ile łyżek, ile szklanek, ile ząbków? Wszystko niszczysz, gotowanie to improwizacja, radość, zabawa - powiedział Vincenzo podczas przygotowywania spaghetti.
Nieważne ile - na oko, byle smakowało. Próbować, kosztować, palce oblizywać i tak sprawdzać, czy dobre.
Więc próbujcie i smakujcie. Potrzebne będą:
bagietka, 2 puszki pomidorów bez skórki, cukier, trochę soli, bazylia, kilka ząbków czosnku, oliwa, starty ser pecorino (według Vincenzo niekoniecznie ten rodzaj) i mozzarella.
Pomidory należy odsączyć i zmiksować z wszystkimi składnikami (wrzucanymi do miski oczywiście "na oko", przy nieustannym assaggiare i oblizywaniu łyżki, palców, brzegów naczynia) oprócz serów.
Posmarować otrzymaną pastą przekrojoną bagietkę, a następnie posypać otrzymane kawałki startym pecorino i mozzarellą.
A potem piec (znów na oko), aż ser się rozpuści, a bruschetty się zarumienią.
Buon apetit!
niedziela, 13 marca 2011
mangiare, mangiare, mangiare!
Nie mamy jeszcze piekarnika, a ja ostatnio myślę tylko o jedzeniu. Pizze, zapiekanki makaronowe i bruschetty śnią mi się po nocach. Cały czas marzę o pokropionej oliwą grzance, pachnącej czosnkiem i suszonymi pomidorami (sprzedają takie w kawiarence niedaleko Via Capo d`Africa).
Bajka o Tadku Niejadku zdecydowanie do mnie nie pasuje. Chcę jeść - pikantnie, dużo, po włosku.
Jak przetrwać bez cudownego kuchennego sprzętu?
"Rozbijać się" jak włoska arystokracja po rodzinie, przyjaciołach, znajomych. Umiejętnie wpraszać się w porze obiadu, a gdy aluzja nie jest rozumiana (lub gdy odbiorca udaje, że jej nie rozumie), walić prosto z mostu jak Italiano: "To wpadniemy i coś razem zjemy". Gdy mimo tej deklaracji nie widać chęci ze strony przeciwnej na wspólne biesiadowanie, należy wytoczyć ostatnie działo, które w proch obraca całą niechęć znajomego - "To niewłoski Paolo zrobi pizzę, potrzebujemy tylko Twojego piekarnika".
I wtedy drzwi stają przed nami otworem. I tak sobie jadamy ostatnio w Pile, Poznaniu, Nowej Soli, U Dziadka i w Tivoli.
Jemy i gadamy, pijemy i gadamy, już jeść nie możemy, ale jemy. Ze smakiem, radością - po włosku!
czwartek, 3 marca 2011
środa, 2 marca 2011
Giovedi Grasso
Włosi potrafią świętować - karnawały, sagry, festy to część życia Italiani. Kto jak kto... ale oni potrafią się bawić. U nich nie tylko w czwartek można pożerać oponki, faworki czy pączki. Italiani mają też Tłusty Wtorek (bo dlaczego ograniczać się do jednego dnia, skoro można jeść i bawić się cały tydzień?). Czas od Tłustego Czwartku do Tłustego Wtorku to istne apogeum zabaw karnawałowych i obżarstwa.
Italiani jedzą, jedzą i tyją, a potem bawią się, śmieją i chudną. Wcinają frappe (faworki), fritelle (podobne do naszych oponek), castagnole (okrągłe “środki” oponek), bomboloni (podobne do naszych pączków), aż im się uszy trzęsą.
A kto robi najlepsze na świecie bomboloni? Oczywiście mamma Vincenzo (ona i z piasku upiekłaby pączki!).
Subskrybuj:
Posty (Atom)