środa, 21 sierpnia 2013

Pietranico

Miasteczko na szczycie góry, do którego prowadzą podziurawione jak szwajcarski ser serpentyny, umiera z
każdym rokiem.

To smutne, ale prawdziwe. Dzisiaj mieszka tam około 500 osób. Cisza spowija opuszczone, niszczejące domy z kamienia.
Ale miasteczko jeszcze się broni, jeszcze nie poddało się upływowi czasu.
Może za sprawą nowego baru kolegi Marco, może za sprawą Marii, która na przekór przestrogom ojca otworzyła tu sklepik "Le Mille Occasioni", w którym sprzedaje "mydło i powidło".
Atrakcji tu nie znajdziecie, ale jest kościół (no i wieczorna passeggiata po mszy), poczta, butik Marii, jeden sklep (zaopatrzony jak u nas za czasów komuny), który prowadzi Elmiranda z synem, no i oczywiście są dwa bary, gdzie przy podwójnym espresso debatują seniorzy rodów.
Atrakcją będziecie Wy, jeśli tam się zatrzymacie.
Na drugi dzień, po naszym przyjeździe, całe miasteczko już wiedziało, że przyjechała la bionda z rodziną i zamieszkała w starym domu Franco. No i się zaczęło...

piątek, 2 sierpnia 2013

Franco

Franco ma żonę, dzieci i wnuki. A oprócz tego ma pasję i wielkie serce.
Czy znacie człowieka, który ofiarowałby nieznanej osobie swój dom? Za darmo, za przysłowiowe "dziękuję".
Zdziwił się, gdy zapytałam, dlaczego to zrobił.
 Jak to dlaczego Kasia? Bo mogłem, bo chciałem, przecież pisaliśmy do siebie, poznaliśmy się.
I tyle!

Przyjechaliśmy. Franco czekał na nas w Chieti. Wstąpiliśmy do baru, wypiliśmy kawę i pognaliśmy z ogromnym kluczem do "naszego" domu, do Pietranico.

Miasteczko jak ze snu. Stare domy z kamienia. Wąskie uliczki. Wokół góry.
A mieszkańcy... ale o tym następnym razem.


na zdjęciu Michela przed "naszym" domem